Poinformowanie ludzi w Południowej Karolinie, że przeprowadzam się do Kalifornii, wywołało podobne reakcje: „Będziesz tak dobrze się wpasować!” „To tak będzie!” „Będziesz”. I od czasu do czasu „Uważaj na tych wszystkich liberałów! ”)
Byłem też bardzo podekscytowany. W końcu byłem przekonany, że przeprowadzka do Kalifornii oznaczała przekształcenie mojego życia w letnie wakacje na plaży. Moje przerwy na lunch polegałyby na złapaniu deski surfingowej i złapaniu fal. Przetrwałbym na egzotycznych wegańskich potrawach, takich jak komosa ryżowa. Kiedy wróciłem do Południowej Karoliny na wizytę, musiałbym znosić nieustający napływ komplementów na mojej brązowej cerze. Moi przyjaciele szukają mojej rady w najnowszych zespołach niezależnych, na co ze smutkiem odpowiadam, że bez gramofonu wszystko było bez sensu, ponieważ wydawali swoje albumy tylko na LP.
Mój mąż i ja prowadzilibyśmy szczęśliwe i modne życie w stale ciepłym i nieustępliwie słonecznym mieście. Oczywiście.
Przynajmniej miałem rację co do obfitości komosy ryżowej.
Jak szybko zacząłem się uczyć, Kalifornia jest ogromnym miejscem i żadne z jej różnorodnych miast (i klimatów) nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom Południowej Karoliny, że będzie to najlepsze połączenie Big Sur i Los Angeles łącznie. Zwłaszcza nie małe Davis, miasteczko uniwersyteckie w Północnej Kalifornii, do którego się przeprowadziłem.
Podczas mojej pierwszej wizyty tutaj sceptycznie zastanawiałem się nad niekończącymi się polami uprawnymi za oknami samochodu. „A to są pola ryżowe, a te - och, pokochasz je latem - słoneczniki!” Mój mąż podekscytowany zidentyfikował każdą uprawę, podczas gdy zdałem sobie sprawę, że będę musiał wymienić moją wizję raju nad Oceanem Spokojnym dla rzeczywistości przede mną: morze produktów. Nie wyglądało to na uczciwy handel.
I szok kulturowy na tym się nie skończył. Na przykład przyzwyczaiłem się do prostej koncepcji wynoszenia śmieci i wyrzucania ich do kosza. Tutaj kosze na śmieci są bardziej jak kosze na śmieci, z pojemnikami na wszystko, od recyklingu po kompostowanie (wraz ze zdjęciami tego, co kwalifikuje się do każdej kategorii). Ogarnęła mnie pokusa, by wziąć moją pustą filiżankę kawy i papierową torbę i rzucić je, dopóki nie zauważyłem, że ostatni kosz nie był oznaczony „śmieciami”, „śmieciami” lub „śmieciami”, ale „składowiskami” wraz z przerażający obraz Matki Natury płaczącej (OK, to tylko zdjęcie wysypiska śmieci, ale nadal). Następne pięć minut spędziłem więc na winie, dopasowując moje przedmioty do przedmiotów wyświetlanych nad każdym pojemnikiem, jednocześnie słysząc, jak „czy możesz to kompostować?”
Poza sortowaniem śmieci moim największym dostosowaniem do tej pory był transport. Podróż z A do B w Davis wymaga dwóch kół, a nie czterech. Wiem, że jazda na rowerze brzmi tak klasycznie - mały szalik na szyi, wiejący wiatr w słoneczny dzień podczas pedałowania po mieście. Moje pierwsze przejażdżki też nie były dalekie od tego.
Ale jak się okazuje, zima to pora deszczowa w Davis. (Lekcja kalifornijska nr 523: Pora deszczowa.) W pierwszy właściwy deszczowy dzień protestowałem niespokojnym tempem przez prawie godzinę, po czym wziąłem sweter, moją „wiatroszczelną” kurtkę, pashminę, zimowe rękawiczki i buty. Przejechałem dwie mile przez ulewę do centrum śródmieścia, gdzie zamknąłem rower i popędziłem do najbliższej markizy.
A potem ze zdumieniem patrzyłem na to, co zobaczyłem: uczniowie szczęśliwie podskakują. Bez parasoli, bez szalików, bez zgiełku, jakby deszcz był kwaśny. Właśnie chodzi mi o ich dni.
Ci uczniowie byli pod tą samą chmurą deszczową co ja. Zdając sobie sprawę, że podmuchy wiatru nie były ani mocniejsze, ani zimniejsze po mojej stronie ulicy, zastanawiałem się nad tajemnicą ich treści. Ocieplacze na rękawiczki? Nadmierne wykonanie? Kalesony? Nie mogłem przestać odczuwać mokrego chłodu na twarzy i zastanawiać się, jaki jest sekret unikania go.
Wtedy mnie uderzyło: nie możesz.
Dla mnie, przeszczepu z wschodniego wybrzeża, nie była to wspaniała kalifornijska pogoda, o jakiej marzyłem. Ale dla mieszkańców było to tylko życie. Miejscowi nie marnowali czasu, wpatrując się w każdą opuszczoną kroplę deszczu spadającą z nieba; raczej patrzyłem, jak cieszą się dobrem w tym, co mieli - zapach prażonych ziaren kawy wiszących w powietrzu, głęboka zieleń stłumionych dębów, słuchająca wydarzeń z dnia ich przyjaciela. Teraz nie jest tak, że każdy Kalifornijczyk jest szczerze pozytywny, ale było jasne, że po prostu nie pozwolili, aby sezonowy deszcz padał podczas parady.
Jestem pewien, że kiedyś znajdę to wszystko normalne. Ale do tego czasu myślę, że sekret jest następujący: dopóki coś - czy to nowe miejsce, nowa kultura, nowa praca - będzie normalne, jedynym sposobem na dostosowanie jest zachowanie otwartości umysłu. I podtrzymuj optymizm.
Odkąd stałem pod tą markizą, rozmoczony i zdziwiony, od tamtej pory zainwestowałem w lepszą kurtkę przeciwdeszczową i lepsze nastawienie. Przyznaję, że te ostatnie wciąż mogą być trudne do znalezienia, ale uczę się.