Dzisiaj był idealny dzień. Powietrze miało wyraźne odczucie ostrego opadania. Pogoda była idealna, ale w ciągu dnia było coś więcej niż lekki wietrzyk, minimalna wilgotność (idealny dzień na włosy) i ograniczone zachmurzenie.
To był prawdopodobnie pierwszy dzień, w którym moja mama i ja spędziliśmy w pełni razem.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy była wiele razy, kiedy była w kuchni, robiąc rachunki, a ja na kanapie oglądając Food Network, lub na pokładzie, czytając czasopismo, a ja leżąc na słońcu. Tak wiele razy byliśmy od siebie oddaleni, ale tak naprawdę nigdy razem. Ale dzisiaj było inaczej; dzisiejszy dzień był wyjątkowy.
Moja mama jest, we wszystkich znaczeniach tego słowa, moim bohaterem. Nie jest dyrektorem generalnym ani dyrektorem w jakiejś firmie na Manhattanie; nie jest szefem kuchni dla smakoszy, który eksperymentuje z niesamowitymi potrawami podczas rodzinnych obiadów. Jest jednak dwukrotną kobietą, która przeżyła raka piersi. I nie tylko walczyła ze swoją chorobą, ale szła ze mną ramię w ramię w mojej własnej walce z uzależnieniem. Te rzeczy, same, plasują ją nad każdą inną kobietą w moim umyśle.
Dzieciństwo, które przeżyłem, było absolutnie podmiejskim kliszem wyższej klasy średniej. Moja młodsza siostra i ja dorastałyśmy w środkowej Jersey, niedaleko Princeton, wychowane przez naszych dwóch rodziców (tata, adwokat; mama, „gospodyni domowa”). Moja młodsza siostra była tancerką i nauczycielką. Byłem sportowcem i trochę dzikim dzieckiem. Wszystko było zawsze normalne. Uczestniczyliśmy w dzielnicach po codziennych ćwiczeniach lacrosse, raz w tygodniu chodziliśmy na korepetycje SAT w naszym gimnazjum (przy okazji, do bani). Każdego lata jeździliśmy na rodzinne wakacje do takich miejsc jak Europa, Hawaje, Dominikana i Maine. Życie dla nas było zawsze solidne; zawsze byliśmy dobrzy.
Ale dwa razy moja rodzina otrzymała druzgocącą diagnozę, że nasza kotwica, moja mama, miała raka piersi. Do dziś wpisanie słowa „rak” wywołuje u mnie dreszcze. Przez większość czasu nie mogę nawet wypowiedzieć słowa.
Za pierwszym razem, gdy moja mama była chora, miałem osiem lat, a moja siostra pięć, a drugi miałam 12 lat, a moja siostra dziewięć. Za każdym razem straciła włosy. Ogoliliśmy to. Za każdym razem nosiła perukę, którą nazwaliśmy „Mabel”. Za każdym razem była chora, niż mogłem sobie wyobrazić, wymiotując i wychudzony. Ale za każdym razem nie mieliśmy pojęcia, że była tak chora jak ona. Przeszła operację (x2), chemioterapię (x2), promieniowanie (x2 - ma tatuaże, aby to udowodnić i wykorzystuje je jako powód do nienawiści do mojej), a ostatecznie przeszła podwójną mastektomię i operację rekonstrukcyjną.
Ale podczas wszystkich tych procedur medycznych ona i mój tata rzadko wykazywali odrobinę słabości lub wątpliwości, że nie zagoi się i nie wyzdrowieje. Za każdym razem życie w domu Campisano było normalne.
Nie, rak nie jest tym, co wstrząsnęło naszą rodziną - była to moja własna walka z uzależnieniem od narkotyków i alkoholu. Teraz skupił się na mnie; czy przeżyję, czy ulegnę innemu rodzajowi choroby - takiej, która była bardziej skomplikowana i psychiczna. Nie było żadnego konkretnego leku ani leczenia, które zatrzymałoby moje uzależnienie lub całkowicie je powstrzymało. I to było przerażające. Dla nas wszystkich.
Moja mama i ja zawsze byliśmy blisko, ale w tym czasie nasz związek się rozpadł. Nasza komunikacja ustała, uczciwość zniknęła, zaufanie wyparowało. Prowadziłem tajne życie, o którym nie miała pojęcia. A kiedy dowiedziała się, że złapałem się na własną chorobę, taką, która na pozór jest wywołana przez samego siebie, oba nasze światy eksplodowały.
Czułem, że rozczarowuję moją mamę bez końca. Nawet w tym czasie w głębi duszy wiedziałem, jak bardzo się zmagała. Wiedziałem, że dołożyła wszelkich starań, aby „wyzdrowieć” i zwalczyć raka, który mógł ją zniszczyć i odebrać jej mojej siostrze, tacie i mnie. Wiedziałem wszystko, przez co przeszła - ogromny ból i choroby, których doświadczyła, brzydotę, którą musiała poczuć, tracąc włosy i części ciała, które uważały ją za „kobietę”.
Ale oboje wiedzieliśmy, że kontynuuję używać narkotyków i alkoholu, by zniszczyć własne ciało - coś tak cennego, co powinno być cenne. Boli nas oboje bardziej niż słowa mogą powiedzieć. Tak ciężko mi było pogodzić się z faktem, że moja mama była zmuszona poradzić sobie z jej rakiem dwa razy, a ja rujnowałem życie przez „chorobę”, która wydawała się być moją całą winą. W rzeczywistości, kiedy byłem w uzależnieniu, to nie była moja wina, ale moja głowa przechodzi bezpośrednio w poczucie winy i wstydu, szczególnie jeśli chodzi o moją rodzinę.
Jednak przez całą moją walkę z uzależnieniem mogliśmy w końcu spojrzeć na jej walkę z rakiem piersi - dwie choroby, różniące się definicją, podobne do zawirowań emocjonalnych. Wspólnie uczestniczyliśmy w sesjach terapii rodzinnej i ciężko pracowaliśmy, aby poznać każdą chorobę, zarówno naukowo, jak i osobiście. Moja mama była w stanie stać przy mnie - z siłą, której użyła do walki z tymi komórkami rakowymi - aby poprowadzić mnie przez moją własną walkę.
Postanowiła zachować we mnie poczucie zrozumienia i cierpliwości. Zrozumiała, że była zła na tę chorobę i na mnie. Ale walczyliśmy przez to. Moja mama czytała stosowną literaturę, otworzyła się przed mną na temat własnej walki z rakiem i nadal uczestniczy w spotkaniach Al-Anon (spotkania w stylu AA dla bliskich osób zmagających się z uzależnieniem).
Moja mama pokazała mi, poprzez swoje działania i reakcje na życie, jak ważne jest, aby pamiętać, że światło zawsze znajduje się na końcu ciemności. Dziś, kiedy przejeżdża przez mnie pociąg towarowy, moim pierwszym impulsem jest zadzwonić do niej. Nikt na całym świecie nie ma lepszych porad; nikogo więcej nie obchodzi i nie martwi się bardziej. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z epickimi przeszkodami, takimi jak rak piersi i uzależnienie, czy mniejszymi katastrofami, takimi jak zgubienie kart kredytowych i kosztowne członkostwo na siłowni, musimy stawić temu czoła razem.
Ten październikowy dzień mógł być „normalny” dla miliona ludzi w Nowym Jorku. Ale dla mojej mamy i dla mnie był to nowy początek. To nie był tylko dzień spędzony na kupowaniu wspaniałych nowych rzeczy do mojego nowego apartamentu na Manhattanie i nadziewaniu twarzy omletami z koziego sera i kanapkami z indyka / wędzonej goudy / awokado. Dzisiaj był dzień, w którym wreszcie połączyliśmy się; w końcu poczuł między nami spokój i normalność. W pokoju nie było tego słonia, który byłby „chorobą” - zamiast tego skupiono się na przyszłości i tym, jak stała się jasna.
Moja mama nie tylko walczyła z rakiem piersi i dwa razy wygrała, ale pomogła mi bez wahania stać się tym, kim jestem teraz.